CASE STUDY#9: Posocznica połogowa wskutek zakażenia Streptococcus pyogenes

W sprawach „zakażeniowych” nie zawsze istotą jest zakażenie. Znaczna ich cześć dotyczy niewłaściwego postępowania z osobą zakażoną, u której nie występują uchwytne objawy choroby zakaźnej. Osobę taką nazywa się „nosicielem”. Gdy jego stan zdrowia się pogarsza, stają się on osobą „podejrzaną o chorobę zakaźną” lub „osobą chorą na chorobę zakaźną”.

Pacjent będący „nosicielem” nie manifestuje objawów zakażenia, chociaż w jego organizmie bytują biologiczne czynniki chorobotwórcze, które są zdolne do wywołania stanu chorobowego. Taki pacjent powinien być odpowiednio monitorowany.

Może zdarzyć się tak, że kolonizacja przez jedne drobnoustroje otworzy drogę do zakażenia przez inne, dużo bardziej niebezpieczne bakterie lub wirusy. Tak się niestety stało w sprawie, którą dla Was omówię. ‚

Zachęcam do lektury.

Co się właściwie wydarzyło?

Ciężarna pacjentka w dniu 10 maja 2013 r. wykonała badanie mikrobiologiczne wymazów z pochwy i odbytu. Wynik badania z dnia 12 maja 2013 r. wykazał nosicielstwo bakterii Staphylococcus epidermidis (wymaz z pochwy) oraz Staphylococcus epidermidis i Escherichia coli (wymaz z odbytu).

W dniu 22 maja 2013 r. pacjentka została skierowana do szpitala. Termin przyjęcia uzgodniono na 05 czerwca 2013 r. Termin porodu na 06 czerwca 2013 r.

Pacjentkę przyjęto do szpitala wcześniej, ponieważ już w dniu 31 maja 2013 r. Wcześniejsze przyjęcie nastąpiło z powodu pobolewań w dole brzucha i okolicy krzyżowej, w celu obserwacji w kierunku rozpoczynającego się porodu. W dniu przyjęcia pobrano od pacjentki wymaz z pochwy. W wyniku stwierdzono „skąpą florę G (+) bytującą na skórze i śluzówkach, natomiast posiew w kierunku Streptococcus agalactiae był ujemny.

W dniu 04 czerwca 2013 r. pacjentce wykonano cesarskie cięcie (godzina 19:30).

W pierwszej dobie po zabiegu pacjentka odczuwała silny ból podbrzusza. Dolegliwości zgłaszała personelowi szpitala. Pacjentka nie była w stanie wstać z łóżka. O godzinie 08:48 pobrano pacjentce krew na badania. Stwierdzono leukocyty na poziomie 16,33. Nie podjęto żadnych działań. Nie zlecono kontrolnych badań mikrobiologicznych.

Druga doba po cesarskim cięciu przyniosła gwałtowne pogorszenie stanu zdrowa. Pacjentka była blada, spocona, cierpiąca, skarżyła się na silny, rozlany ból brzucha. W badaniu USG stwierdzono dużą ilość płynu w jamie otrzewnowej. Ze względu na objawy wstrząsu, ostrego brzucha pacjentkę zakwalifikowano do relaparotomii w trybie nagłym. Pacjentce otwarto jamę brzuszną. Stwierdzoną tam wydzielinę wysłano do badania mikrobiologicznego. Pacjentkę konsultowano śródoperacyjnie z chirurgami. Po konsylium podjęto decyzję o wycięciu macicy z jajowodami oraz szyjką, jako źródła zakażenia bezpośrednio zagrażającego życiu.

Po wykonanej w dniu 06 czerwca 2013 r. relaparotomii pacjentkę przeniesiono na OIOM gdzie przebywała do dnia 08 lipca 2013 r. Po przyjęciu na OIOM stan pacjentki był bardzo ciężki. Pacjentka była w stanie wstrząsu septycznego z niewydolnością wielonarządową (niewydolność oddechowa, krążenia, przewodu pokarmowego, nerek, koagulopatia,) w przebiegu zapalenia otrzewnej z punktem wyjścia z narządu rodnego.

Z pobranego śródoperacyjnie materiału wyhodowano bakterię Streptococcus pyogenes.

Pacjentkę poddano kolejnym, licznym zabiegom. W dniu 08 lipca 2013 r. pacjentkę przeniesiono na inny oddział, w którym przebywała do dnia 24 lipca 2013 r. W tym dniu pacjentka została wypisana do domu z zaleceniami.

Zakażenie pacjentki bakterią Streptococcus pyogenes uznano za zakażenie szpitalne. Wskutek zakażenia pacjentka doznała 48% uszczerbku na zdrowiu.

Pacjentka wezwała szpital do zapłaty kwoty 150.000 zł tytułem zadośćuczynienia za krzywdę.

Co na to biegli w wydanych w sprawie opiniach?

Z opinii biegłych wynika, że szpital, mając wiedzę o nosicielstwie przez pacjentkę bakterii S. epidermidis i E. coli już w dniu przyjęcia (31 maja 2013 r.) powinien powtórzyć badania (co zrobił w zakresie pobrania wymazu z pochwy) i sprawdzić parametry krwi, które wykluczyłyby u pacjentki rozwinięty (lub rozwiający się) stan zapalny. Należało wykonać morfologię krwi oraz oznaczyć poziom CRP (tych badań nie wykonano).

Biegli wskazali nadto, że może się tak zdarzyć, i nie należy to do rzadkości, że jeden szczep bakterii toruje drogę do wniknięcia innym szczepom, o większej wirulencji. Lekceważenie nie tylko infekcji, ale też nosicielstwa jest częstą przyczyną dalszych powikłań. Dlatego tak ważne jest stałe monitorowanie pacjentów, u których wykryto potencjalnie chorobotwórcze drobnoustroje.

Zdaniem biegłych w szpitalu zabrakło powtórzenia wyniku z dnia 31 maja 2013 r. wykonanego przy przyjęciu do szpitala, który biegła w zakresie biologii medycznej uznała za „niejednoznaczny” (rozpoznano tam nieliczne bakterie gram dodatnie).

Natomiast po stwierdzeniu wysokiego poziomu leukocytów, zgłoszenia przez pacjentkę silnego bólu oraz niemożności chodzenia po cesarskim cięciu, należało zlecić badanie CRP (białko C-reaktywne; jedno z białek fazy ostrej) i stosownie do wyniku badania podjąć dalszą diagnostykę lub leczenie. Tego nie uczyniono.

Biegli podkreślili, że przyjęcie do szpitala pacjenta, który jest nosicielem mikroorganizmu i ma mieć wykonany zabieg z naruszeniem powłok skórnych, wymaga obserwacji jego parametrów krwi.

Co na to sądy?

Zdaniem sądu pierwszej instancji, który oparł osąd na opinii biegłych, zachowanie personelu szpitala odbiegało od modelowego wzorca fachowca, a działanie zgodne ze wskazaniami sztuki medycznej pozwoliłoby uniknąć błędu skutkującego wystąpieniem szkody.

Lekarze pozwanego nie dochowali należytej staranności, a ich zachowanie należało ocenić jako zawinione. Lekarze ci nie powinni lekceważyć wyników badań przeprowadzonych jeszcze przed przyjęciem (12 maja 2013 r.), jak i niejednoznacznych wyników badań w dniu przyjęcia (31 maja 2013 r.), a dokładnie – nie powinni zaniechać ich weryfikacji.

Pomiędzy zaniedbaniem personelu medycznego szpitala, a szkodą po stronie pacjentki zaistniał adekwatny związek przyczynowo-skutkowy.

Sąd okręgowy uznał powództwo za zasadne w całości. Ocenę sądu pierwszej instancji podtrzymał sąd apelacyjny.

Wysokość zadośćuczynienia

Od szpitala na rzecz pacjentki zasądzono kwotę 150.000 zł wraz z odsetkami.

Krzywda pacjentki była bardzo wysoka. O jej stopniu zadecydował przez wszystkim fakt usunięcia macicy wraz z jajowodami, co jest równoznaczne z utratą zdolności płodzenia w wieku 26 lat, usunięcie wyrostka robaczkowego oraz pęcherzyka żółciowego. Skutkiem wykonanych zabiegów były również liczny blizny.

Na aprobatę zasługuje ocena sądu, zgodnie z którą oceniono krzywdę na poziomie bardzo wysokim. Pacjentka szkody doznała w bardzo młodym wieku, w szczycie możliwości rozrodczych, jak i w najlepszym czasie dla realizowania się w roli kobiety, matki i żony.

Dziękuję za uwagę! Zachęcam do komentowania oraz wskazywania tematów, o których chcielibyście przeczytać.

Źródło: wyrok Sądu Apelacyjnego w Białymstoku z dnia 24 października 2018 r.

Autor zdjęcia: parentingupstream on http://www.pixabay.pl

CASE #8: Zakażenie noworodka gronkowcem złocistym

Procesy „zakażeniowe” są szczególnie skomplikowane. Bakterii nie widać gołym okiem. Nie jest zatem możliwe, aby dostrzec, w jaki konkretnie sposób doszło do zakażenia. Nie zwalania to jednak powoda, jak i biegłego, czy sądu, od wskazania najbardziej prawdopodobnej drogi zakażenia. W końcu – i to jest pewne – do zakażenia w jakiś sposób musiało przecież dojść.

W sprawach o zakażenie nie wystarczy wykazanie, że doszło do zakażenia spełniającego definicję zakażenia szpitalnego. Szczegółowo tę problematykę omówiłem we wpisie Zakażenie szpitalne, czym to właściwie jest? Wyjaśniłem tam, że, mówiąc w pewnym uproszczeniu, zakażenie jest wniknięciem do organizmu bakterii, która zwykle w nim nie zamieszkuje, tj. nie stanowi naturalnej flory bakteryjnej człowieka, ewentualnie naturalnej flory bakteryjnej określonego układu (inne bakterie znajdziemy w jelicie grubym, a inne w nosie lub gardle). Zakażeniem szpitalnym jest natomiast takie zakażenie, które pozostaje w określonym związku czasowym z leczeniem w placówce medycznej.

Co się właściwie wydarzyło?

Dziewczynka urodziła się siłami natury. Stan jej oceniono na 10 pkt w skali Apgar. W czasie hospitalizacji w pierwszym szpitalu, w okresie od 22 kwietnia do 24 kwietnia 2010 r., wykonano u niej obowiązkowe szczepienia ochronne (wkłucie w udo oraz ramię), jak również pobrano krew na badania przesiewowe (nakłucie żyły kończyny górnej lub pięty). W dniu 24 kwietnia 2010 r. dziewczynkę wypisano do domu.

W dniach od 29 kwietnia do 1 maja 2010 r. dziewczyna była ponownie hospitalizowana ze względu na ubytek masy ciała powyżej 10%. Tym razem w innym szpitalu. W dniu przyjęcia jej stan oceniono jako dobry. W toku hospitalizacji wykonano szereg badań inwazyjnych diagnostycznych, stwierdzono niedokrwistość, podwyższoną liczbę krwinek białych z obniżeniem odsetka granulocytów obojętnochłonnych oraz podwyższeniem odsetka limfocytów i monocytów. W dniu 1 maja 2010 r. dziewczynkę wypisano do domu na żądanie rodziców.

W trakcie pobytu w domu rodzice małoletniej dziewczynki zauważyli, że jej córeczka płacze przy ubieraniu, myciu i podnoszeniu lewej rączki do góry. To ich zaniepokoiło.

Rodzice udali się po poradę do przychodni. Wstępnie rozpoznano okołoporodowe porażenie lewego splotu barkowego. Diagnoza ta nie potwierdziła się później. Objawy uległy zaostrzaniu. Pojawił się obrzęk. W okresie od 18 maja do 28 maja 2010 r. dziewczynka hospitalizowana była z powodu obrzęku okolicy lewego stawu barkowego i ograniczenia ruchów czynnych oraz bolesności przy ruchach. USG stawu barkowego wykazało, że w stawie znajduje się gęsty płyn. RTG wykazało natomiast ubytek przy nasadzie bliższej kości ramiennej lewej.

W dniu 18 maja 2010 r. dziewczynce wykonano operację. Miejsce oczyszczono, założono dren i opatrunek. W trakcie zabiegu pobrano materiał na posiew. Wyhodowano bakterię gronkowca skórnego i złocistego. Od dnia zabiegu stosowano złożoną i intensywną antybiotykoterapię. W okresie do dnia 20 maja do dnia 27 maja 2010 r. stosowano dodatkowo chemioterapię przeciwgrzybiczą, dożylnie i ustnie. Nastąpiła poprawa. Wykładniki stanu zapalnego zmniejszyły się.

W dniu 28 maja 2010 r. dziewczynka została wypisana do domu z zaleceniem stosowania antybiotyku przez 14 dni. Po powrocie do domu nie było problemów z ruchomością lewej rączki.

Dnia 9 czerwca 2010 r. w badaniu kontrolnym RTG stawu barkowego stwierdzono stan po zmianach zapalnych, widoczne ognisko osteolityczne przynasadowo i ślad odczynu okostnowego (skutki stanu zapalnego kości).

Co na to biegli w wydanych w sprawie opiniach?

Z opinii biegłych wynika, że dziewczynka została zarażona w pierwszym szpitalu okresie hospitalizacji, która miała miejsce po jej narodzinach, do dnia  22 kwietnia do 24 kwietnia 2010 r. Dziewczynkę zakażono gronkowcem skórnym oraz gronkowcem złocistym.

W ocenie biegłych do zakażenia doszło w trakcie wykonywania badań inwazyjnych połączonych z przerwaniem ciągłości tkanek. Powodem zakażenia było nieprzestrzeganie przez personel medyczny podstawowych zasad higieny, nieprzestrzeganie obowiązujących procedur, używanie niejałowych narzędzi, niesterylnego sprzętu oraz niewłaściwa dezynsekcji miejsca wkłuć.

Biegli uznali taki przebieg wydarzeń za wysoce prawdopodobny. Za mniej prawdopodobne biegli uznali, że do zakażenia doszło w drugim szpitalu, wskazując, że już w okresie do dnia 29 kwietnia do 1 maja 2010 r. parametry stanu zapalanego były podwyższone, co mogło wskazywać na toczący się proces zapalny.

Wysokość zadośćuczynienia

Opinie biegłych sąd pierwszej instancji uznał za wiarygodne źródło informacji i na ich podstawie przepisał szpitalowi (pierwszemu) odpowiedzialność za zakażenie.

Moje zastrzeżenia budzi natomiast zasądzona w sprawie kwota zadośćuczynienia. 5.000 zł za zakażenie noworodka bakterią gronkowca to zdecydowanie zbyt mało.

Zadośćuczynienie ma na celu zrekompensowanie doznanych przez poszkodowanego pacjenta cierpień fizycznych i psychicznych. Nie powinno być ani za duże, ani za małe. Powinno być „odpowiednie”. O tym, czy zadośćuczynienie jest odpowiednie decyduje sąd. Decyzja sądu w tym zakresie podlega, co do zasady, kontroli sądu odwoławczego.

Krzywda na 5.000 zł. Jak to?

Jedyne z czym mogę się zgodzić z sądem pierwszej instancji to z tym, że kwota 5.000 zł …

… nie doprowadzi do bezpodstawnego wzbogacenia poszkodowanej dziewczynki.

Z resztą nie zgadzam się bardzo. Wyrok nie jest prawomocny, dlatego – mam nadzieję – że sąd drugiej instancji uzna zadośćuczynienie w kwocie 5.000 zł za rażąco niskie. Będę zaglądał to tej sprawy niewątpliwie.

Nie ma w kodeksie cywilnym wskazanych wprost kryteriów ustalania wysokości zadośćuczynienia. Sąd ma swobodę w ustaleniu jego wysokości. Musi przy tym pamiętać o funkcji, jaką pełni zadośćuczynienie. Zadośćuczynienie ma kompensować doznane cierpienia fizyczne i psychiczne oraz być odpowiednie do stopnia krzywdy. Zależność jest prosta – im wyższa krzywda, tym wyższe zadośćuczynienie. Zadośćuczynienie nie może być symboliczne. W moim odczuciu 5.000 zł jest właśnie tego rodzaju zadośćuczynieniem.

Czy kwota 5.000 zł łagodzi cierpienia i wynagradza krzywdę związaną z leczeniem powódki?

Nie wydaje mi się. Gdzieś się w tym wszystkim sąd pogubił. Orzecznictwo sądowe wypracowało kryteria mające wpływ na wysokość zadośćuczynienia. Wśród nich są takie jak: rodzaj, natężenie i czas trwania cierpień fizycznych i psychicznych i długość leczenia.

Niestety niektóre z powszechnie przyjmowanych kryteriów sąd pominął, jak np. wiek, czy trwałość następstw.

Sąd pierwszej instancji dokonujący oceny, jaka kwota byłaby odpowiednia wskazał m.in. na takie okoliczności, jak to, że powódka była chora przez okres „niecałego miesiąca”, a w szpitalu, w którym wykonano operację przebywała przez „10 dni”, powódka cierpiała z powodu „bólu ramienia, przeprowadzonej operacji”, a ostatecznie została wyleczona.

Przede wszystkim, moim zdaniem, sąd pierwszej instancji powinien więcej uwagi poświęcić temu, ze powódka w chwili zakażenia była noworodkiem (wiek), a zakażenie pozostawiło po sobie trwały ślad, co wynika ze zdjęcia RTG z dnia 9 czerwca 2010 r. (trwałość następstw). Leczenie powódki polegało na bardzo intensywnej antybiotykoterapii, złożonej z kilku antybiotyków, które w dłuższym okresie, niż tylko „niecały miesiąc” wpłynęły na jej stan. Nie obyło się również bez chemioterapii przeciwgrzybiczej. Konieczne było przeprowadzenie zabiegu chirurgicznego.

Wszystkich tych następstw by nie było, gdyby personel szpitala nie uchybił zasadom higieny i nie doprowadził do zakażenia dziewczynki bakterią gronkowca skórnego i złocistego. W mojej ocenie kwota 45.000 zł powinna być odpowiednią kwotą zadośćuczynienia.

Dziękuję za uwagę! Zachęcam do komentowania oraz wskazywania tematów, o których chcielibyście przeczytać.

Zdjęcia dzięki uprzejmości http://www.pixabay.com

(Nie)zerwane ścięgno Achillesa

Ankieta dobiegła końca. 62% osób opowiedziało się za tym, aby w opisanej przeze mnie sytuacji przyznać pacjentce odszkodowanie (zadośćuczynienie). Tym samym 38% osób uznało, że pacjentce nic się nie należy. Kto miał rację? Powiem wkrótce. A teraz zachęcam do przeczytania wpisu. Pokażę w nim krok po kroku co się dzieje gdy pacjent uważa, że doszło do błędu, i jest zdeterminowany dochodzić odszkodowania (zadośćuczynienia) od placówki medycznej.

Co się właściwie wydarzyło? – jak mógłby wyglądać stan faktyczny, gdyby sprawa trafiła do sądu

Podczas meczu koszykówki jedna z zawodniczek doznała kontuzji lewej stopy (okolice ścięgna Achillesa). Kontuzjowana zawodnicza została przetransportowana do Szpitalnego Oddziału Ratunkowego (SOR) pobliskiego szpitala.

Pacjentką zajął się chirurg dziecięcy. Zlecił badanie RTG, które nie wykazało zmian urazowych kostnych stawu skokowego. W badaniu przedmiotowym nie stwierdził cech uszkodzenia ścięgna Achillesa. Zaznaczył nadto, że ruchy w stawie skokowym były pełne. Nogę unieruchomił w szynie Kramera oraz zalecił kontrolę w Poradni Ortopedycznej za dwa dni. Pacjentka opuściła SOR i udała się do domu.

Noga bardzo bolała. Pacjentka, zaniepokojona stanem stopy i silnym bólem, jeszcze tego samego dnia wieczorem udała się do innego szpitala. Tym razem (inny lekarz w innym szpitalu, chirurg ogólny) stwierdził w badaniu palpacyjnym (badaniu dotykiem) ubytek ścięgna Achillesa i – po przeprowadzeniu testu Thompsona – rozpoznał rozerwanie ścięgna Achillesa lewego.

Pacjentka w trybie pilnym skierowana została na Oddział Chirurgii celem niezwłocznego wykonania zabiegu operacyjnego polegającego na zszyciu rozerwanego ścięgna. Zabieg chirurgiczny został wykonany w nocy. Operacja się udała. Przebieg pooperacyjny był prawidłowy. Pacjentka w drugiej dobie po operacji została wypisana do domu, z zaleceniami.

Obecnie pacjentka praktycznie nie odczuwa skutków kontuzji.

Tak właśnie mógłby wyglądać stan faktyczny ustalony przez sąd, gdyby doszło do sprawy sądowej. Mrozi krew w żyłach? Chyba jednak nie, aczkolwiek daje do myślenia.

Uszkodzenie ciała i rozstrój zdrowia, a naruszenie praw pacjenta – podstawa prawna

Na wstępie wyjaśnię, ponieważ ma to znaczenie dla oceny opisywanej sprawy, że roszczenia cywilne przeciwko placówce medycznej mają, co do zasady, dwie podstawy prawne. Nie wiem, czy o tym wiesz. Nie jest to wiedza powszechna. Dlatego proszę Ciebie o uwagę.

Artykuł 444 § 1 kodeksu cywilnego dotyczy sytuacji, w której wskutek błędu medycznego (błędu w sztuce lekarskiej) doszło do uszkodzenia ciała lub wywołania rozstroju zdrowia.

Artykuł 4 ust. 1 ustawy o prawach pacjenta i Rzeczniku Praw Pacjenta dotyczy sytuacji, gdy błąd medyczny (błąd w sztuce lekarskiej) nie doprowadził do uszkodzenia ciała lub wywołania rozstroju zdrowia, ale skutkował naruszeniem prawa pacjenta (np. do świadczeń zdrowotnych odpowiadających wymaganiom aktualnej wiedzy medycznej).

Każdy ze wskazanych wyżej przepisów stanowi samodzielną podstawę do domagania się odszkodowania (zadośćuczynienia), w sytuacji gdy doszło do błędu medycznego (błędu w sztuce lekarskiej).

Pacjent poszkodowany wskutek błędu medycznego (błędu w sztuce lekarskiej) może zgłosić roszczenia do placówki medycznej w oparciu o kodeks cywilny lub ustawę o prawach pacjenta, jak również z obu tych podstaw jednocześnie.

A teraz najważniejsze – jak zastosować wskazane wyżej przepisy? Ja wiem i zaraz to Tobie powiem.

Subsumcja – że co?

Stosowanie prawa jest kwintesencją bycia prawnikiem, bez względu na to, czy jesteś radcą prawnym, adwokatem, sędzią czy innym zawodem prawniczym.

W uproszczeniu, stosowanie prawa przeze mnie (i każdego prawnika) polega na tym, że, po pierwsze, ustalam stan faktyczny sprawy (patrz wyżej: „Co się w sprawie wydarzyło? – jak mógłby wyglądać stan faktyczny sprawy”), w oparciu o dowody, które posiadam, po drugie, odnajduję właściwą podstawę prawną i poddaję ją interpretacji, tj. zastanawiam się co oznaczają użyte w przepisie zwroty, jak „poszkodowany”, czy „uszkodzenie ciała” (patrz wyżej: „Podstawa prawna”), i wreszcie po trzecie (co jest ukoronowaniem poprzednich etapów, swoistą wisienką na torcie) – dokonuję subsumcji, czyli po prostu „podstawiam” ustalony stan faktyczny do podstawy prawnej i wyciągam wnioski. Tyle w teorii, a jak to wygląda w praktyce – patrz dalej.

Opinia lekarska – wiadomości specjalne „obce” dla prawnika

Często jest tak, że prawidłowe ustalenie stanu faktycznego sprawy wymaga odwołania się do wiadomości specjalnych, które dla prawnika są czymś obcym. Zapewniam Ciebie, że czytam sporo o medycynie, szczególnie dla potrzeb konkretnej sprawy, ale z każdą kolejną książką czy artykułem branżowym… wiem, że nic nie wiem. Podziwiam lekarzy, ponieważ ogrom informacji jaki muszą przyswoić, aby skutecznie leczyć, robi wrażenie.

Specyfika spraw medycznych polega na tym, że bez opinii lekarskiej „ani rusz”. Nie pozostaje mi wtedy nic innego, jak zawołanie o pomoc. W medycznych sprawach sądowych specjalistą jest biegły, a dowodem opinia biegłego. Jego opinia w sprawie jest bardzo ważna.

Co na to lekarz?

W sprawie, którą opisuję, wypowiedział się lekarz ortopeda. Na pytanie: „Czy udzielono świadczeń medycznych zgodnie ze stanem aktualnej wiedzy medycznej?” odpowiedział zdecydowanie: „Nie”.

Uzasadniając stanowisko wskazał na popełnione błędy, które polegały na nieprzeprowadzeniu właściwego badania fizykalnego, co skutkowało nierozpoznaniem zerwania ścięgna Achillesa, oraz na unieruchomieniu stawu skokowego w szynie Kramera z jednoczesnym zaleceniem pozostawienia w niej kończyny przez dwa dni.

W sprawie popełniono zatem błąd medyczny.

Błąd miał charakter błędu diagnostycznego, który doprowadził do niepodjęcia leczenia operacyjnego zerwanego ścięgna Achillesa, które jest jedynym sposobem leczenia tego urazu (opinia lekarza). Błędu dopuścił się lekarz SOR podczas pierwszej wizyty. Błąd praktycznie nie wydłużył czasu leczenia ponieważ opóźnił przeprowadzenie zabiegu zaledwie o kilka godzin, co nie miało większego znaczenia.

W związku z błędem nie doszło ani do powstania, ani do zwiększenia zakresu doznanego przez pacjentkę uszkodzenia ciała lub rozstroju zdrowia (wskutek urazu). Błąd nie skutkował również zwiększeniem rozmiarów krzywdy, której doznała pacjentka z powodu kontuzji (bardzo bolało).

Błąd był, ale nie wywołał negatywnych następstw. Jak sądzisz – należy się wtedy odszkodowanie (zadośćuczynienie)? O tym już wkrótce. Pozostań ze mną.

Wynik subsumcji – czy pacjentce należy się odszkodowanie?

Dla stwierdzenia obowiązku naprawienia szkody na podstawie art. 444 § 1 kodeksu cywilnego to zdecydowanie za mało. Nie ma uszczerbku na zdrowiu – nie ma odszkodowania. Sprawa prosta.

Odszkodowanie (zadośćuczynienie) byłoby wtedy, gdyby pacjentka nie zachowała czujności i nie udała się tego samego dnia do drugiego szpitala, a uczyniłaby to, załóżmy, za dwa tygodnie. Kilkugodzinne opóźnienie w leczeniu zerwanego ścięgna Achillesa nie miało wpływu na proces leczenia, natomiast na pierwszy rzut oka wydaje mi się, że dwutygodniowe opóźnienie taki wpływ by miało. Dodatkowo wyobrażam sobie ten ból i dyskomfort przez dwa tygodnie. Dwutygodniowe opóźnienie mogłoby również zdecydowanie pogorszyć rokowania co do szybkiego powrotu do zdrowia sprzed kontuzji. Słowem: kiepsko.

Czy sprawa wygląda inaczej z perspektywy art. 4 ust. 1 ustawy o prawach pacjenta…?

Tak, zdecydowanie. Tutaj mamy całkowicie „inny świat”. On rządzi się własnymi prawami.

Dla stwierdzenia obowiązku zapłaty odszkodowania (a w zasadzie wyłącznie zadośćuczynienia) wystarczy stwierdzenie zawinionego naruszenia praw pacjenta. Nie jest konieczne stwierdzenie, że wskutek naruszenia prawa pacjenta doszło do „uszkodzenia ciała” lub „rozstroju zdrowia”. Wystarczy naruszenie jednego z praw pacjenta. I tyle. Zaskoczony? Wyobrażam sobie, że tak.

W opisanym stanie faktycznym właśnie do takowego doszło (tak uznał lekarz w opinii lekarskiej). Naruszono prawo do świadczeń zdrowotnych odpowiadających aktualnej wiedzy medycznej.

Zerwane ścięgno Achillesa wymaga leczenia operacyjnego.

Pacjentka przychodząc na SOR z urazem stopy miała prawo oczekiwać, że zostanie zbadana wnikliwie, prawidłowo i zgodnie z zasadami wiedzy medycznej. Lekarz popełniając błąd, a mówiąc precyzyjnie „udzielając świadczeń zdrowotnych nieodpowiadających aktualnej wiedzy medycznej” – narusza prawo pacjenta do właściwej opieki medycznej.

Nierozpoznanie przez lekarza dyżurnego SOR zerwanego ścięgna Achillesa u naszej kontuzjowanej zawodniczki było skutkiem nieprawidłowo przeprowadzonego badania przedmiotowego (badania fizykalnego). O znaczeniu tego badania pisałem tutaj CASE STUDY #7: Lekarzu pamiętaj – „od czubka głowy po stopy”. Doszło do klasycznego błędu w diagnozie, który skutkował opóźnieniem (nieznacznym) we wdrożeniu leczenia właściwego (leczenia operacyjnego zerwanego ścięgna Achillesa). Brak uszkodzenia ciała lub rozstroju na zdrowiu nie przekreśla w żaden sposób odszkodowania.

W tych konkretnych okolicznościach naruszenie prawa kontuzjowanej zawodniczki do zgodnego z wiedzą medyczną zdiagnozowania zerwanego ścięgna Achillesa było spowodowane wadliwą diagnostyką, niezgodną z wiedzą medyczną, do tego było postepowaniem zawinionym, które wywołało u pacjentki krzywdę, będącą szczególnego rodzaju postacią szkody – szkodą niematerialną.

W sprawie pacjentce przyznano zadośćuczynienie. Rację miało 62% osób spośród 124 czterech, które oddało głos.

Dziękuję za uwagę! Zachęcam do komentowania oraz wskazywania tematów, o których chcielibyście przeczytać.

Zdjęcia dzięki uprzejmości http://www.pixabay.com

CASE STUDY #7: Lekarzu pamiętaj – „od czubka głowy po stopy”

Anamneza medyczna i badanie fizykalne. Temat bardzo poważny, dlatego i ton wypowiedzi będzie poważny. O znaczeniu badania podmiotowego i przedmiotowego dla procesu diagnostyczno-leczniczego słów kilka.

Badanie podmiotowe i przedmiotowe rozpoczyna proces diagnostyczno-terapeutyczny. Jest to bardzo ważny aspekt leczenia. Błędy popełnione na tym etapie mogą mieć tragiczne konsekwencje dla pacjenta. Tak było w tym przypadku. Pacjent zmarł, natomiast lekarzowi postawiono zarzut narażania na  bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia oraz nieumyślnego spowodowania śmierci.

Co się właściwie wydarzyło?

Pacjent w dniu 27 kwietnia 2010 r. zgłasza się do Szpitalnego Oddziału Ratunkowego (SOR) z raną szarpaną uda z uszkodzeniem mięśni i ścięgien. Rana zostaje zaopatrzona, a pacjent skierowany na Oddział Chirurgiczny. Opiekę nad nim sprawuje ten sam lekarz, który udzielał pomocy w SOR.

Pacjent w dniu 02 maja 2010 r. umiera. Przyczyną zgonu jest zator zakrzepowy tętnicy płucnej.

Pewnie każdy z Was myśli sobie teraz: „Jak to się mogło stać? Zwykła rana szarpana, coś z pozoru niegroźnego, a tutaj śmierć. Szok!”.

Opis sprawy, jak i charakter urazu, rzeczywiście nie wskazywały na to, że sprawy mogły potoczyć się aż tak źle. Co zatem się stało?

Czy skutku w postaci śmierci można było uniknąć?

Zachęcam do dalszego czytania.

Co na to biegli w wydanych w sprawie opiniach?

Biegli w swojej ocenie byli bardzo surowi.

W wydanej opinii sądowej biegli jednoznacznie wskazali, że względem pacjenta należało wdrożyć profilaktykę przeciwzakrzepową. Były ku temu powody. Zawinił czynnik ludzki.

Biegli zgodnie przyjęli, że do wykonania zabiegu nie wolno było przystąpić bez sprawdzenia, czy po stronie pacjenta nie istnieje zagrożenie powikłania w postaci powstania zatoru zakrzepowego. Lekarza obligowały do tego, jako chirurga, standardy profilaktyki przeciwzakrzepowej. Naruszenie tej powinności oznaczało ewidentne niezachowanie ostrożności wymaganej w zaistniałych okolicznościach.

Jednym z poważniejszych błędów w sztuce lekarskiej jest błąd diagnostyczny. Dopuszczenie się tego błędu zwykle prowadzi do niewdrożenia właściwgo leczenia lub wdrożenia leczenia niewłaściwego.

Błędy na etapie badania przedmiotowego

Zdaniem biegłych, każdy lekarz przystępujący do zabiegu chirurgicznego ma powinność sprawdzenia, czy w konkretnym przypadku zachodzą czynniki ryzyka żylnej choroby zatorowo – zakrzepowej. Relewantny jest tu zakres przedmiotowy zabiegu, czas jego trwania, wiek pacjenta ale także, co bardzo istotne, czy u pacjenta występują żylaki kończyn dolnych. Ten ostatni czynnik ryzyka powinien być stwierdzony lub wykluczony w skrupulatnie przeprowadzonym badaniu podmiotowym i przedmiotowym.

Biegli przypomnieli, że badanie podmiotowe polega przede wszystkim na przeprowadzeniu wywiadu z chorym i uzyskaniu od niego informacji o przebytych chorobach i operacjach.

Mała dygresja. Każdy z Nas ma tutaj pewnie spore doświadczenie, od strony pacjenta oczywiście. Pierwszym pytaniem ze strony lekarza, bez względu na to czy jest to Wasz lekarz rodzinny, czy lekarz innej specjalizacji, jest pytanie: „Co Pani/Panu dolega?” lub „Z czym Pan/Pani do mnie przychodzi?”. Te pytania zadawane są w ramach badania podmiotowego.

W tej części pacjent dużo mówi. Inną nazwą tego badania jest „wywiad medyczny” lub – jak ostatnio wyjaśnił mi biegły sądowy w uzupełniającej opinii sądowo-lekarskiej w jednym z procesów medycznych, w którym uczestniczę jako pełnomocnik – „anamneza medyczna”. Wywiad medyczny uważany jest za podstawową czynność w procesie diagnostycznym. Za wyjaśnienie tych zawiłości biegłemu bardzo dziękuję. Każda opinia sądowo-lekarska, z którą się zapoznaję, stanowi dla mnie dodatkową dawkę bardzo użytecznej wiedzy. Mam nadzieję, że wyjaśnienia biegłego były szczere, a nie w stylu Juliana Tuwima w wierszu pt. „Wiersz, w którym autor grzecznie, ale stanowczo uprasza…”. Dlatego raz jeszcze za nie bardzo dziękuję!

Przejdźmy teraz do badania przedmiotowego, zwanego inaczej „badaniem fizykalnym”.

Badanie przedmiotowe ukierunkowane jest na organizm pacjenta. Na tym etapie pacjent mówi już zdecydowanie mniej, a lekarz posługuje się przede wszystkim wzrokiem, dotykiem i słuchem (oglądanie, obmacywanie, opukiwanie oraz osłuchiwanie).

Również tutaj każdy z Nas tego doświadczył. Tak sądzę. „A teraz obejrzę Pani/Panu gardło. Proszę otworzyć usta, wystawić język i powiedzieć: …aaaa…!”. Brzmi znajomo? Tak właśnie myślałem.

Oczywiście zakres badania przedmiotowego jest zróżnicowany. Należy go zawsze dostosować do problemu medycznego, z którym ma zmierzyć się lekarz.

W przypadku zabiegu chirurgicznego badanie przedmiotowe polega natomiast przede wszystkim na oględzinach ciała pacjenta, które z punktu widzenia celowości wdrożenia profilaktyki przeciwzakrzepowej powinno zmierzać także do sprawdzenia stanu żył.

Moją uwagę przykuł fragment wyroku Sądu Najwyższego, w którym cytuje się wypowiedź biegłego:

„jeśli ktoś zabiera się za leczenie operacyjne powinien zbadać chorego od czubka głowy po stopy, całość jest to badanie przedmiotowe. Jest to kanon lekarski.”.

Dokonana przez biegłych w opinii sądowo-lekarskiej ocena postępowania lekarza, jako nieuwzględniająca standardów leczenia, pozwoliła na podsumowanie, że niepodanie pacjentowi leków przeciwzakrzepowych stanowiło bezpośrednie zagrożenie utraty przez niego życia, co ostatecznie, niestety, nastąpiło.

Badanie przedmiotowe pacjenta nie zostało przeprowadzone rzetelnie, co skutkowało nieustaleniem, że po stronie pacjenta występuje ryzyko choroby zatorowo – zakrzepowej związane z występującymi żylakami kończyn dolnych (błąd diagnozy). Uchybienie w czasie badania przedmiotowego doprowadziło do niewdrożenia profilaktyki przeciwzakrzepowej (błąd terapii). W świecie prawa karnego i prawa cywilnego uchybienie to stanowiło odpowiednio:

(1) w prawie karnym – czyn zabroniony, jak i najprawdopodobniej przestępstwo.

(2) w prawie cywilnym – poważny błąd diagnostyczny (nierzetelne badanie przedmiotowe), który doprowadził do błędu terapeutycznego (niewdrożenie profilaktyki przeciwzakrzepowej).

Lekarzu – pacjentowi mów „sprawdzam”

W omawianym przeze mnie wyroku Sądu Najwyższego wielokrotnie podkreślono rolę badania przedmiotowego.

Wydaje się, że biegli w opisywanej sprawie opowiedzieli się nawet za „wyższością” badania przedmiotowego nad podmiotowym. Można tak przyjąć na podstawie fragmentu orzeczenia, w którym Sąd Najwyższy zaznaczył, że „…lekarz nie może poprzestać na przyjęciu od pacjenta wywiadu co do przebytych chorób i operacji także wtedy, gdyby pacjent zapewniał, że był i jest zdrowy.”.

Uważam, że za wyrażonym wyżej poglądem biegłych idzie to, że badanie podmiotowe (wywiad lekarski), ze swej istoty, obarczone jest dalej idącym ryzykiem, aniżeli badanie przedmiotowe (badanie fizykalne), ponieważ w ramach tego pierwszego to pacjent, jako laik, mówi o swoich spostrzeżeniach, z których część może pominąć (np. przez roztargnienie) albo nawet zataić. Ponadto, jakość wywiadu lekarskiego, po pierwsze, zależy od predyspozycji pacjenta, w tym przede wszystkim zdolności zapamiętywania lub umiejętności komunikowania przez niego myśli (a z tym bywa różnie), a po drugie, od zdolności interpersonalnych lekarza w zakresie „przetwarzania” komunikatu pacjenta na język medycyny (z  tym też bywa różnie).

Badanie przedmiotowe, w moim odczuciu jako prawnika, jest bardziej obiektywne.

Prawdopodobnie biegli dlatego w omawianej sprawie podkreślili znaczenie badania przedmiotowego (konkretnie w tym przypadku – oględzin). Tak sądzę.

Nie oznacza to oczywiście i tak też nie uważam, że jedno jest ważniejsze od drugiego. Z punktu widzenia oceny postępowania lekarza od strony prawa cywilnego i ewentualnej należytej staranności, jedno badanie uzupełnia drugie. Tylko rzetelne przeprowadzenie obu badań, zgodnie z zasadami wiedzy medycznej, pozwoli ocenić ostatecznie zachowanie lekarza jako mieszczące się z w mającym zastosowanie wzorcu należytej staranności (obiektywnym wzorcu „dobrego lekarza”). Pacjent otrzyma świadczenia zdrowotne odpowiedniej jakości, a lekarz uniknie błędu w sztuce lekraskiej (błędu medycznego).

Dziękuję za uwagę! Zachęcam do udostępniania, komentowania i lajkowania oraz wskazywania tematów, o których chcielibyście przeczytać.

Zdjęcia dzięki uprzejmości odpowiednio StockSnap i rawpixel na http://www.pixabay.com

„Żadnej krwi – oświadczenie dla służby zdrowia!”

Zgoda pacjenta legalizuje interwencję medyczną. Jak należy postąpić, gdy pacjent odmawia zgody lub sprzeciwia się działaniom leczniczym w sytuacji zagrożenia życia?

„Żadnej krwi – oświadczenie dla służby zdrowia!”. Kartkę z tej treści oświadczeniem znaleziono przy kobiecie, która uległa poważnemu wypadkowi komunikacyjnemu.

„Szefie, co robimy?” – pyta lekarz ordynatora. „Zapytajmy prawnika”. Właśnie, zapytajmy prawnika. Trzeba działać szybko, prawnik będzie wiedział. Przecież prawnik to taka wyszukiwarka – wrzucasz hasło i wyskakuje kilkadziesiąt wyników. Prawda, że proste? Jaka szkoda, że to nie ja byłem tym prawnikiem, do którego (prawdopodobnie) zwrócono się o pomoc. Sprawa precedensowa. Może następnym razem los się do mnie uśmiechnie.

Niestety, rzeczywistość jest dużo bardziej skomplikowana. Szczególnie ta „prawna”. Na styku prawa i medycyny nie brakuje zagadnień kontrowersyjnych i niejednoznacznych. Świadczy o tym chociażby to, że spora część spraw o zabarwieniu prawno-medycznym trafia do Sądu Najwyższego.

Tak było w tej sprawie.

Stan zdrowia poszkodowanej kobiety powstały na skutek urazów wymagał przetoczenia krwi oraz preparatów krwiopochodnych. Ze względu na stan jej świadomości porozumienie się nie było możliwe. Z oświadczenia znalezionego przy poszkodowanej wynikało natomiast, że „bez względu na okoliczności” kobieta nie zgadzała się na „żadną formę transfuzji krwi”, nawet gdyby w ocenie lekarza ich użycie było konieczne do ratowania zdrowia i życia. Z takim jej stanowiskiem przemawiały względy religijne.

Prawniku, co począć, jak żyć!?

Sąd podjął działanie z urzędu

Zdradzę Wam teraz sekret działania sądu z urzędu. Bez akcji nie ma reakcji. Ktoś o całym zdarzeniu musiał sąd poinformować. Mogli to być lekarze postępujący zgodnie z opinią prawnika. Mógł to być również sam dyrektor szpitala, działający samodzielnie, lub poprzez swojego prawnika. Nie jest to przy tym szczególnie istotne, niemniej wiedza to musiała w takiej czy innej formie dotrzeć do sądu.

Sąd – działając z urzędu i wbrew woli poszkodowanej kobiety – zezwolił na  wykonanie czynności medycznych obejmujących przetoczenie krwi i jej preparatów. Celem było ratowanie jej życia, a życie jest dobrem najwyższej rangi. Tak uzasadnił swoją decyzję sąd. Dla poszkodowanej ważniejsze w hierarchii jej wartości były przekonania religijne.

Sądowi się za to oberwało.

Mam prawo decydować sam o sobie – czy na pewno tak jest?

Na początku była wolność.

O wolności pisałem przy okazji omawiania przymusu szczepień ochronnych Szczepienia ochronne a prawa pacjenta – czy szczepienia ochronne godzą w wolność i nietykalność osobistą? Zachęcam do jego przeczytania, a teraz „do brzegu”.

Czy każdy z nas ma prawo decydować o samym sobie?

Prawniku, jak to jest?

Odpowiem po „prawniczemu”. To zależy. Teraz padnie moje ulubione prawnicze wyrażenie: „Co do zasady tak”, co w świecie prawa i prawników oznacza: „I tak, i nie, ale przeważnie tak”. Uwielbiam prawo!

Sądy są zgodne, że jednym z przejawów autonomii jednostki i swobody dokonywanych przez nią wyborów jest prawo do decydowania o samym sobie, w tym do wyboru metody leczenia. Refleksem tego prawa jest instytucja zgody na wykonanie zabiegu medycznego, stanowiąca jedną z przesłanek legalności czynności leczniczych.

Zgoda na wykonanie zabiegu jest jedną z przesłanek legalności czynności leczniczych. Zabieg wykonany bez zgody lub pomimo sprzeciwu pacjenta jest zabiegiem bezprawnym.

O tym kiedy zgoda uchyla bezprawność, a kiedy nie, napiszę wkrótce. Bądźcie cierpliwi. „Wiosłuj Panie, wiosłuj, do brzegu!”. Obiecuję, koniec z dygresjami. Wracamy do meritum.

Udzielenie świadczeń zdrowotnych, w tym wybór metody leczenia, należy do pacjenta. Jego zgoda na badanie lub leczenie jest – co do zasady (jak ja lubię to wyrażenie) – niezbędna. Brak zgody wyklucza interwencję medyczną. Są jednak „sytuacje szczególne”, które nie wymagają zgody, ale nie o nich jest niniejszy wpis.

Czy sąd mógł zdecydować za pacjentkę i do tego wbrew jej woli?

Kontakt z pacjentką nie był możliwy. Wymagała ona przetoczenia krwi. Stawką było jej życie. No ale co z tym oświadczeniem – „Żadnej krwi”. Zignorować, czy zastosować?

Sąd zdecydował się zignorować. Krew przetoczono. Życie zostało uratowane.

Nie zyskało to aprobaty poszkodowanej kobiety. Zakwestionowała ona zezwolenie sądu i legalność zabiegu (przetoczenia krwi). Skutecznie!

Sąd Najwyższy wskazał, że „w demokratycznym państwie prawnym wolność jest chroniona w sposób szczególny, w tym także wolność życia prywatnego oraz autonomia dokonywanych wyborów. Wolność jest także jedną z fundamentalnych zasad współczesnej doktryny praw człowieka”.

Ale jak to? Życie uratowane, pacjentka żyje, a my że niby coś nielegalnie? „Zapytajmy prawnika”.

Niestety tak – nielegalnie.

Sąd Najwyższy wprawdzie zwrócił uwagę na okoliczność, że w prawie polskim nie ma wyraźnych regulacji dotyczących oświadczeń składanych „na przyszłość” (tzw. oświadczenie pro futuro), w tym oświadczeń woli pacjenta wyrażanych na wypadek utraty przytomności, polegających na określeniu przez pacjenta (tzw. pacjenta potencjalnego) woli dotyczącej postępowania lekarza wobec niego w sytuacjach leczniczych, które mogą zaistnieć w przyszłości, niemniej gdy takie oświadczenie zostanie złożone – należy je uszanować.

Sąd Najwyższy jest za dopuszczalnością składania oświadczeń „na przyszłość” (pro futuro), które polegają na określeniu woli dotyczącej określonego postępowania, w tym leczniczego, w sytuacjach, które mogą wystąpić w przyszłości.

Zasada poszanowania autonomii pacjenta nakazuje respektowanie jego woli, niezależnie od motywów (konfesyjnych, ideologicznych, zdrowotnych itp.), dlatego też – jak wyraźnie podkreśla to Sąd Najwyższy –  należy przyjąć, że brak zgody pacjenta na określony zabieg (rodzaj zabiegów) jest dla lekarza wiążący i znosi odpowiedzialność karną lub cywilną, natomiast w wypadku wykonania zabiegu – delegalizuje go.

Sprzeciw pacjenta powinien być uwzględniany w szczególności wtedy, gdy został uzewnętrzniony w sposób wyraźny i jednoznaczny, ze świadomością dokonanego wyboru i przyjętych preferencji, zwłaszcza gdy związek czasowy między oświadczeniem a zabiegiem jest dostatecznie ścisły.

Sąd nie miał wobec powyższego prawa zdecydować za pacjentkę, wbrew jej wyraźnej woli wynikającej z oświadczenia.

Podsumowanie – wiążący charakter oświadczenia pro futuro

Sąd Najwyższy w konkluzji swoich rozważań podniósł, że prawo nie nakazuje pacjentowi poddawać się interwencji medycznej, a lekarzowi pokonywać oporu pacjenta albo przez wykonywanie czynności, na które zgody nie wyraził lub którym się sprzeciwił, albo przez występowanie do sądu, aby taki sprzeciw pozbawić mocy.

Zdaniem Sądu Najwyższego „powszechnie” przyjmuje się, że oświadczenie osoby pełnoletniej i zdolnej w pełni do czynności prawnych, musi być respektowane, a lekarze powinni być przygotowani na stosowanie alternatywnych metod leczenia. Decyzja pacjenta może być – w ocenie lekarza – niesłuszna, niemniej zasada poszanowania jego woli, wpisana także w deontologię zawodu lekarza, nakazuje ją uszanować.

Oświadczenie pacjenta wyrażone na wypadek utraty przytomności, określające wolę dotyczącą postępowania lekarza w stosunku do niego w sytuacjach leczniczych, które mogą zaistnieć w przyszłości, jest dla lekarza – jeżeli zostało złożone w sposób wyraźny, jednoznaczny i nie budzi innych wątpliwości – wiążące.

Trudne zadanie lekarza

Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie „jeżeli”. Stanowisko Sądu Najwyższego przewiduje kilka takich „jeżeli”.

Po pierwsze, oświadczenie woli (m.in. brak zgody, sprzeciw) ma być uzewnętrznione w sposób wyraźny i jednoznaczny.

Po drugie, oświadczenie woli ma być uzewnętrznione ze świadomością dokonanego wyboru i przyjętych preferencji.

Po trzecie, związek czasowy między oświadczeniem a zabiegiem powinien być dostatecznie ścisły.

Po czwarte, oświadczenie nie może budzić „innych” wątpliwości.

Kto będzie oceniał oświadczenie pacjenta?

Tak – Ty lekarzu! Na Ciebie spadnie ten ciężar. Niestety.

„Szefie, co robimy?” – pyta lekarz ordynatora. „Zapytajmy prawnika”. A prawnik na to – pomogę, jak zawsze. W granicach moich kompetencji.

Dziękuję za uwagę! Zachęcam do komentowania oraz wskazywania tematów, o których chcielibyście przeczytać.

Zdjęcia dzięki uprzejmości sabinurce na http://www.pixabay.com